jestem podwójna, w jednej chwili chora a za chwilę zdrowa?
świat pozorów, gdy nauczyliśmy się udawać, że nie cierpimy.
przed kim udajemy? czy raczej maskujemy, BLOKUJEMY SIĘ.
nieruchomiejemy w sobie, choć na zewnątrz jesteśmy ruchomi. ból jest nie do zniesienia, lecz staje się niewidoczny.
wchodzę do gabinetu terapeutki, opowiadam jej o trudności, mówię o tym jak jest mi ciężko sprostać zwykłym, codziennym sprawom i ile muszę włożyć wysiłku w to, aby w ogóle jakkolwiek funkcjonować.
tak, daję sobie radę, ogarniam lawinę życia, jednak czuję się wyniszczona, zagubiona, zbombardowana! wiem, że za chwilę lina podtrzymująca pęknie, i upadnę tak, że już nie wstanę.
w działaniu jestem głównie z troski o innych. uruchamiają mnie ich potrzeby.
patrzę w oczy, w miękkie ruchy dłoni, w ciepły dźwięk głosu terapeutki, patrzę w nią i przez nią na wylot, robi się wokół bezpiecznie.
to ona, terapeutka, wyczuwa niebezpieczeństwo. wychodzi na rozmowę z lekarzem, po czym wraca i z miejsca kieruje mnie do jego gabinetu.
nie ma na co czekać, lina trzeszczy, rwie się.
dzien dobry/dzień dobry – przychodzę, żeby uratował mi Pan życie. być może potrzebna będzie reanimacja, moje serce nie ma już sił pracować na pełnych obrotach, brakuje tlenu w zakamarkach ciała, krew nadprodukowuje się, zaraz tryśnie po ścianach!
w końcu odzywam się. mówię tylko, że choruję na schizofrenię, że zmęczenie, praca ponad siły, że długotrwały stres.
— a kto nie ma stresów? – podsumowuje Doktor.
— a kto nie słyszy głosów Panie Doktorze? — a kto nie ma włączonego na cały regulator radia w głowie i musi pomimo tego sprostać ciężkim życiowym wyzwaniom?
— przecież wszyscy, Panie Doktorze, chorzy oraz zdrowi uderzamy z bezsilnosci głowami w betonowe ściany, wyjemy bezgłośnie. Pan nie rozumie, każdy człowiek nie ma dokąd uciec, schować się przed natarczywymi głosami. to normalka, wszyscy nie mamy gdzie schronić się, nie mamy dokąd pójść! – tak sobie myślę do lekarza, ale nie odzywam się do niego.
właściwie to czekam, aż otworzy swoje żyły, albo w wersji bardziej lajtowej, okaleczy się przy mnie.
bo przecież wszyscy to robimy!
uśmiecham się miło do niego, staram się mówić racjonalnie. przytakuję, aby nie uznał mnie za niesfornego pacjenta.
możnaby wówczas zostać za karę albo naturalnie dla bezpieczeństwa unieruchomionym w swoim unieruchomieniu. niestety jest się żywym tylko na zewnatrz. nie widać co w środku, nie widać nieżywego.
gdyby można było otwarcie Doktorowi o sobie opowiedzieć, rozbić mur, przebić się przez schemat, gdyby umiało się przy nim rozpłakać i w te kilka minut spędzonych w gabinecie opisać całe swoje życie.
nikt nie wpina w pasy nieboszczyka.
— jest Pani w bardzo dobrym stanie – lekarz wypisuje standardową receptę, zaleca wrócić za standardowe dwa miesiące.
pojawia się myśl, że być może on czuje, wie, a tylko nie potrafi mi pomóc i dlatego udaje. okazując brak empatii sam przed sobą się ukrywa.
albo to ja jestem na pierwszy rzut oka tą nieempatyczną i wówczas lekarz zamyka drzwi ze strachu przede mną.
nawet nie próbuję ziewnąć.
nigdy nie wiadomo, co kryje się za obojętnością. czasem lepiej nie wiedzieć.