czy wyjść z domu jest tym samym, co wyjść z siebie? może tak być.. wychodząc z domu wychodzimy z siebie samych. albo odwrotnie, wyszliśmy z siebie i dlatego automatycznie wyrzuciło nas poza dom. zostawiamy dom jak własne ciało. wychodząc z salonów, z sypialni, łazienek, z kuchni i przedpokojów wychodzimy jedynie duchem i od tej pory jesteśmy zjawami. stajemy się niewidzialni, bowiem najbardziej widzialni są ci, którzy mieszkają w osobie okazałego domu, luksusowego apartamentu, itp.
ale, czy nie jest tak, że wychodząc z niczym na zewnątrz wchodzimy do innego, bardziej obszernego, globalnego ciała? jakby na jakieś ‚nic’ nagle nałożyło się ogromną, mega wielką skórę i temu ‚nic’ nadało się kształt.
każdy kto kiedyś wyszedł z domu i nigdy do niego nie powrócił wszedł w posiadanie nowej postaci – ciała uniwersalnego. od tego czasu mógł być wszędzie i stawać się każdym.
stracić dach nad głową to stracić głowę. wówczas myśl snuje się bezdomnie, jak czerń po rozgwieżdżonym niebie i gęstnieje, bardziej i bardziej co noc.
nie wiem, może ostatecznie to nie my wychodzimy z domów, ale nasze domy wychodzą z nas; trzasnąwszy drzwiami porzucają nasze umysły na zawsze by błąkać się, ukrywać się w ciemnych zaułkach miast, podróżować bez celu pociągami, zasypiać na przydworcowych ławkach..
co oznacza mieszkać? co, albo kto jest domem? czy jesteśmy ścianami tego wszechświata? obejmującymi czule przerażająco pustą i zimną przestrzeń?
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.